czwartek, 7 maja 2009

Polskie Wybrzeże 2008





Pomysł na wakacje: R O W E R! No tak, tylko gdzie i kiedy, skoro Olga jeszcze nie jeździ rowerem więcej, niż 0,7 km dziennie... Ale przecież nie będziemy rezygnować z pomysłu tylko dlatego, że mamy małe dziecko! Tym bardziej, że cała nasza trójka kocha podróże, przygodę i rower. A skoro tak, to pojedziemy z przyczepką i na początek gdzieś blisko. To może nad morze...

Wszystko zaczęło się 4 sierpnia – wielkie pakowanie i negocjacje, co wziąć, a czego nie. Taka wyprawa z dzieckiem to zawsze pewna niewiadoma, ale udało się nam spakować dosyć swobodnie – ze sporym zapasem mieliśmy do dyspozycji ponad 150 litrów(!) Nasze obawy budził sztorm, jaki zapowiadali nad Bałtykiem. Do tego Olga jeszcze nigdy nie podróżowała w przyczepce, a rower Ani mieliśmy odebrać dopiero po godzinie 19.




Naszą p r z y g o d ę zaczęliśmy w Świnoujściu, dokąd dojechaliśmy pociągiem, a stamtąd rowerami do Gdyni.



05.08.2008 r. w t o r e k
Udało się! Zapakowani i gotowi do drogi wyruszamy na dworzec PKP w Gdyni. Sam START okazał się trudniejszy, niż przypuszczaliśmy – ulewa, wiatr i nawał samochodów wokół! Cali mokrzy dotarliśmy na pociąg do Szczecina, w którym – jak się okazało - mnóstwo ludzi, a przedział rowerowy zapchany, jak nigdy! Pociąg z półgodzinnym opóźnieniem (nasz cudowne PKP), więc nie ma wiele czasu na załadowanie wszystkiego do środka! Gdyby nie Adaś (spotkany rowerzysta) nie mielibyśmy szans - dwa rowery + przyczepka + okropnie ciężkie sakwy (sztuk 7) + Olga, cała akcja przeprowadzona w deszczu... Ale udało się! Około godziny 22 byliśmy w Szczecinie!




06.08.2008 r. ś r o d a
Pierwszy dzień poza domem, a my już mamy małe problemy techniczne – oderwał się zaczep dociskający jedną z większych (nowiutkich) sakw! Zmuszeni byliśmy odwiedzić sklep rowerowy, przez co spóźniliśmy się na pociąg do Świnoujścia. Na kolejny musieliśmy dość długo czekać i na miejscu byliśmy dopiero około 21. Skorzystaliśmy jednak z wolnego czasu i przejechaliśmy się po Szczecinie. Olga miała akurat swoją porę drzemki, więc spała w swoim „królestwie na kółkach”, robiąc tym samym niesamowitą furorę wśród tłumu gapiów! Nie było nikogo, kto nie uśmiechnąłby się na jej widok. A byli i tacy, którzy zatrzymywali się i zaglądali do środka, nie wierząc, że wewnątrz nietypowego pojazdu faktycznie śpi dziecko.

07.08.2008 r. c z w a r t e k
Cóż... pojawiły się kolejne problemy natury technicznej! Tym razem okazało się, że od początku jazdy w rowerze Ani niemożliwa jest zmiana przerzutek w pełnym zakresie. Problem jest poważny, rzadki i nie do naprawienia w warunkach wyprawowych – bowiem manetka do zmiany biegów nadaje się do wymiany! Na szczęście udało się wyregulować „ocierający” łańcuch, dzięki czemu mogliśmy kontynuować naszą podróż – z ograniczoną ilością biegów...




Wystartowaliśmy bardzo późno, zdążyliśmy więc zajechać niezbyt daleko – ale odwiedziliśmy naszych zachodnich sąsiadów. Różnicę widać od razu po przekroczeniu granicy! Nie ma porównania, jeśli chodzi o ścieżki rowerowe - tam jedzie się, jak na autostradzie dla rowerów.

08.08.2008 r. p i ą t e k
No i złapaliśmy pierwszą „gumę”! Po uporaniu się z problemem postanawiamy, że zjedziemy troszkę z naszej trasy i zajedziemy do Karsibora. Filip, jako były członek OTOP-u nie wyobrażał sobie nie być w ostoi ptaków. No więc pojechaliśmy tam! Postanowiliśmy też przejechać Kanał Piastowski (który zresztą polecał nam Adam, znajomy z pociągu). Pomimo tego, iż po drodze mieliśmy bardzo ciężkie warunki – jak tylko przejechaliśmy Most Piastowski pogoda całkowicie się załamała,a nad nami rozpętała się dosyć poważna burza z wyładowaniami - nie daliśmy za wygraną! I warto było - widoki niesamowite! Naprawdę miejsce godne polecenia! … i ten spokój...
Potem odbiliśmy na Karsiborską Kępę, a właściwie w jej stronę. Filipowi marzy się, żeby zobaczyć ostoję ptaków OTOPu (ja proponuję mu oglądać ją o 5 rano, ale jakoś tego nie widzę!)
Znaleźliśmy tam również świetny kemping o nazwie „Wyspa Skarbów”. Olga zwariowała na jego punkcie: mogła karmić strusie, głaskać kozy, gonić króliki, skakać na sianie. Miejsce sielanka! Zwłaszcza kiedy podróżuje się z dzieckiem.

09.08.2008 r. s o b o t a





Dziś - w końcu - udało nam się opuścić Świnoujście, bo jakoś nie mogliśmy się stamtąd wydostać... Zanim jednak dotarliśmy do Międzyzdrojów, gdzie śpimy, zajechaliśmy do „tej” Ostoi Ptaków - Filip zawsze chciał być w Karsiborskiej Kępie, więc mój kochany „Otopowiec”(„ptasznik”) zaspokoił swoją potrzebę. Stamtąd prosto do latarni morskiej w Świnoujściu (podobno najwyższej w Europie). Widok niesamowity. Olga też weszła (z niewielką pomocą) na sam szczyt i krzyczała z zachwytu. Zajechaliśmy również na małą latarnię (przy wejściu do Świny) oraz na plażę, gdzie nasza mała podróżniczka obowiązkowo musiała zaliczyć moczenie nóg. A dzisiejszą kolację zjedliśmy w Międzyzdrojach. Podczas podróży Olga „zaliczyła” popołudniową drzemkę i sama zadbała o to, aby nie było jej zimno, przykrywając się kocem. Ona po prostu uwielbia swoją przyczepkę (dosłownie!), a dziś oznajmiła nam z wielką powagą: „ja też kocham morze”!

10.08.2008 r. n i e d z i e l a
Problemy techniczne - ciąg dalszy... Tym razem hamulec w rowerze Filipa! Niestety nie było możliwości naprawy – jedyny sklep rowerowy w tamtejszej okolicy nie był wystarczająco zaopatrzony! W związku z tym ja jadę bez przednich przerzutek, a Filip bez tylnego hamulca.
Dzisiaj przejeżdżamy przez Woliński Park Narodowy. Zajechaliśmy do Rezerwatu Żubrów – Oldze podobały się duże zwierzaki. Niestety, jak tylko wyruszyliśmy zaczęło padać, a nawet porządnie lać. Byliśmy cali mokrzy. Przemoczeni i zmarznięci dojechaliśmy do Wisełki i tam też zostaliśmy na noc, z nadzieją na lepszą pogodę.










11.08.2008 r. p o n i e d z i a ł e k
Rano obudziło nas słoneczko, dzięki czemu humory nam dopisywały. Po wczorajszym Ania miała trochę dość. Rano (około 12!) zajechaliśmy na latarnię Kikut (której niestety nie można zwiedzać), a potem dalej przyjemną trasą leśną w stronę Niechorza, gdzie spędzamy kolejny wieczór naszej wyprawy. Po drodze minęliśmy kilka morskich miejscowości, które niczym się od siebie nie różnią! - wszędzie to samo: mnóstwo tandetnych pamiątek i drogich knajp (padł rekord w cenie pączka – 2,40 za sztukę!) i tłumy ludzi! Zatrzymaliśmy się w kilku miejscach: Dziwnów, Pobierowo, czy Trzęsacz. Na kąpiel niestety za zimno, ale Olga obowiązkowo zaliczyła moczenie nóg i budowanie zamków z piasku. Pod wieczór dotarliśmy do Niechorza. To, według nas, najładniejsza z dotychczasowych miejscowości. Weszliśmy na latarnię, a potem rozbiliśmy się w jej pobliżu, także w nocy świeciła nam po oczach. Plaża w Niechorzu też bardzo ładna, dlatego postanowiliśmy poczekać na zachód słońca, jedząc przepyszną pizzę.






12.08.2008 r. w t o r e k
Dziś śpimy w Kołobrzegu. Rano znowu padało. Nie mamy szczęścia do pogody. Przeczekaliśmy deszcz i około południa wyruszyliśmy. Pojechaliśmy do Pogorzelicy - jako dziecko byłam tam na koloniach, więc powspominałam trochę. Stamtąd musieliśmy jechać okrężną drogą, ze względu na poligon (przez Trzebiatów, Mrzeżyno). Pogoda nam w ogóle nie dopisywała, dlatego nigdzie nie mogliśmy zagościć na dłużej. Olga robiła co mogła, żeby się nie zanudzić - „czytała”, malowała, spała. W Trzebuszu tak lunęło, że przemokliśmy, jak nigdy wcześniej. Olga była bezpieczna i miała niezły ubaw, obserwując nas przez okienko w przyczepce - zwłaszcza wtedy, gdy w pewnym momencie przejeżdżający samochód ochlapał moją twarz wodą z kałuży. Ja też się śmiałam, chociaż w pewnym momencie miałam dość. Być może dlatego, że mieliśmy dzisiaj kiepską trasę, jechaliśmy w dużym stopniu szosą, a tam wiadomo - mnóstwo samochodów (większość kierowców i pasażerów przyglądała nam się z uśmiechem na twarzy, bądź też dziwną ciekawością i niedowierzaniem, że w środku przyczepki siedzi dziecko).

13.08.2008 r. ś r o d a
Dzisiaj śpimy „na granicy” Mielna i Unieścia. Miejsce jest super, bo namiot rozstawiony mamy dosłownie dwa metry od jeziora Jamno. Jest pełnia księżyca, a do tego co chwilę podpływają do brzegu kaczki i łabędzie. Olga słodko śpi, Ania krząta się w namiocie... a ja zrobiłem kilka nowych ujęć znad wody... Zanim dotarliśmy do Mielna zwiedziliśmy Kołobrzeg: latarnię morską, plażę, molo sobie darowaliśmy – męczące tłumy ludzi. Potem jechaliśmy do Ustronia Morskiego bardzo fajną trasą. Prawie cały czas przy brzegu, woda niemal nie znikała nam z oczu. Ścieżka rowerowa nr 1! W Ustroniu trafiliśmy na fajną stołówkę z domowymi obiadami (pycha!) i dzięki temu udało nam się schronić przed kolejną ulewą, która nagle zmoczyła wielu turystów. Po pysznym obiadku, z pełnymi brzuchami, pojechaliśmy na kolejną latarnię morską, w Gąskach. A potem już do Mielna. Tu trafiliśmy na prześliczny zachód słońca na plaży.







14.08.2008 r. c z w a r t e k
Rano obudził nas niesamowity wiatr, aż dziwne żeby od jeziora tak wiało. Zjedliśmy śniadanie w towarzystwie łabędzi, spakowaliśmy się i w drogę. Czekał nas niestety kolejny objazd z Łaz do Dąbek, bo oprócz szlaku nad samym brzegiem morza, nie ma tam żadnego skrótu, nadrobiliśmy więc trochę kilometrów! Same Dąbki... cóż, plaża fajna, ale poza nią te same „rozrywki”, co wszędzie, a że Olga akurat spała, pojechaliśmy dalej do Darłówka. Tam całkiem ładnie – zaraz po Niechorzu najładniejsze miejsce. W Darłówku zjedliśmy rybkę i lody, a potem załapaliśmy się na romantyczne tańce nad wodą – akurat na plaży odbywał się jakiś kurs tańca. Olga z Filipem korzystali. Plaża ładna i ciekawa. Woda, piasek, trochę kamieni, a w tle wiatraki. Poleniuchowaliśmy tam trochę, a potem weszliśmy na kolejną na naszej trasie latarnię. Robiło się późno, więc my na rowery, Olga do przyczepki i kierunek Jarosławiec. Nie dotarliśmy tam... Jechaliśmy prześliczną trasą – cały czas widzieliśmy wodę i wspomniane wiatraki. Droga godna polecenia. A my mieliśmy jeszcze to szczęście, że na te poznaliśmy na niej bardzo miłych ludzi. Już przy wyjeździe z Darłówka zaczepił nas Piotrek (jak się później okazało, miłośnik jazdy na rowerze z niesamowitym dorobkiem). Bardzo pozytywny człowiek. Pomógł nam przenieść rowery przez piach, który miejscami był bardzo uciążliwy i zaproponował kolację w Wiciu, gdzie wraz z rodziną spędzał wakacje. Chętnie skorzystaliśmy! Na kolację była smażona ryba. Jak się później okazało, Wicie to miejscowość wyznaczająca dokładnie połowę długości Polskiego Wybrzeża.

15.08.2008 r. p i ą t e k
Dziś pojawiły się poważne problemy związane z aurą. Pogoda okropna. Cały czas podało, zimno i mokro! Pojechaliśmy do Jarosławca, tu właściwie nic ciekawego poza latarnią. A potem czekał nas kolejny objazd ze względu na poligony. Na obiad zatrzymaliśmy się w bardzo ładnym miejscu, pod takim fajnym zadaszeniem w Łącku, ale niestety, z powodu ciągłego deszczu i ten daszek zaczął przemakać. Dlatego jechaliśmy prosto do Ustki bez dłuższych przystanków. Beznadziejny odcinek. Droga nudna. Mokro i zimno. Nawet nasza dzielna podróżniczka miała dość. To był jej pierwszy kryzys – chciała do domu! Ale trudno jej się dziwić...! Tym bardziej, że namiot rozbijaliśmy w deszczu, brrrr!

16.08.2008 r. s o b o t a
No i niestety, ze względu na pogodę zmuszeni byliśmy zostać w Ustce. Zwiedziliśmy miasto, weszliśmy na latarnię i tyle, niestety!






17.08.2008 r. n i e d z i e l a
To była najgorsza noc podczas całej wyprawy. Wiało i padało tak intensywnie, że czekaliśmy tylko, aż coś przemoknie lub jakieś drzewo się na nas zwali. Na szczęście namiot zdał egzamin na piątkę z plusem. Rano aż strach było pomyśleć, że mamy w taką pogodę jechać, ale kolejny dzień w Ustce nie wchodził w grę. Dlatego zapakowaliśmy się i w drogę. Jechaliśmy szosą, ze względu na błoto i korzenie. Zajechaliśmy do Czołpina na latarnię morską. Niesamowite miejsce i niesamowity klimat... Trochę mroczny, jednocześnie bardzo interesujący. Według nas to najładniejsza latarnia na wybrzeżu. A z latarni widać ruchome wydmy. Potem pojechaliśmy do miejscowości o nazwie Kluki, gdzie znajduje się skansen, do którego wybierzemy się jutro. Śpimy na kwaterze u bardzo miłych ludzi. Mamy zamiar ogrzać się i wysuszyć trochę rzeczy.

18.08.2008 r. p o n i e d z i a ł e k
Dojechaliśmy do Łeby, chociaż nie było tak łatwo,jak myśleliśmy. A wszystko z powodu wcześniejszych i obecnych opadów. Ale po kolei...




Noc w Klukach bardzo przyjemna. Uroczy pokoik, mili gospodarze. Właściciel do tego stopnia „zaprzyjaźnił się” z Olgą, że ona nie chciała z nami jechać! Ale jak się jej dziwić, skoro wieczorem przyniósł kakao, rano pokazał rybki w stawie, a na pożegnanie dał jabłko z sadu...!
Rano poszliśmy zobaczyć skansen, a potem w drogę. Cóż po raz kolejny musieliśmy nadrobić niezły kawałek. Patrząc na mapie odcinek Kluki – Łeba to „rzut beretem”, ale musieliśmy pokonać ponad 50 kilometrów. Początkowo wjechaliśmy na R-10 (międzynarodowy szlak rowerowy!) i po prostu przeżyliśmy szok! Nie ma to jak POLSKIE ŚCIEŻKI ROWEROWE – kałuże z błotem po kolana na całej szerokości, a po obu stronach bagno! Nie wiedzieliśmy, czy damy radę z przyczepką – odradzano nam. Dlatego pojechaliśmy bardzo okrężną drogą: do Smołdzina przez Żelazo, Równienko i Zgierz do Izbicy. Trasa ciekawa i ładna, także nie żałujemy tych nadrobionych kilometrów. A potem, jak już wskoczyliśmy na ścieżkę przez Gać, Żarnowską do Łeby, czyli na trasę Słowińskim Parkiem Narodowym, było jeszcze lepiej i ładniej.


19.08.2008 r. w t o r e k
Wstaliśmy i uśmiechnęliśmy się - na niebie słoneczko Po śniadanku pojechaliśmy na wydmy. Pogoda wspaniała – słońce, słońce, słońce. Wydmy robiły wrażenie, a Olga zwariowała – tyle piasku to ona w życiu nie widziała. Muszę przyznać, że to chyba najatrakcyjniejsze miejsce na wybrzeżu. Tylko ludzi za dużo! Potem kąpiel w morzu i powrót, kierunek Gdynia.
Jechaliśmy przez Nowęcin, Sarbsk i Sasino do Stilo – na koleją latarnię morską i tam też się rozbiliśmy.





20.08.2008 r. ś r o d a
Z rana znowu padało, więc siedzieliśmy sobie w namiocie, czekając na słońce. Po śniadaniu pojawiło się nieśmiało, więc my szybko na Osetnik (kolejna latarnia) – fajna, wysoka! A stamtąd jechaliśmy szlakiem i było przepięknie. To jedna z najładniejszych tras. Chociaż początek nie zapowiadał się dobrze – dosłownie piaskownica na ścieżce i do tego ze schodami z korzeni - dosłownie! Jechaliśmy bajkowym lasem – naprawdę! Dookoła wrzosowe łaki i mnóstwo grzybiarzy. W Białogórze zjedliśmy obiad i znowu schowaliśmy się przed nagłą ulewą. My nie zmokliśmy, ale kałuż nie brakowało. Stamtąd – mimo, że po deszczu - postanowiliśmy jechać dalej szlakiem – i dobrze - bardzo ładna trasa. Do Dębek jechaliśmy w większej grupie ludzi, a z Dębek przez las do Karwi.




W pewnym momencie zjechaliśmy na ścieżkę prowadzącą w stronę morza i tam... to był najcudowniejszy widok w całej naszej podróży! Stanęliśmy na skarpie, z tyłu las a przed nami morze... z prawej strony podwójna tęcza, a z lewej strony prześliczny, cudowny zachód słońca! Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć! Olga oszalała ze szczęścia i radości. Biegała i krzyczała: jakie piękne miejsce! To było niesamowite przeżycie. A kiedy słońce już zaszło, a my pozachwycaliśmy się, zrobiliśmy jeszcze kilka kilometrów brzegiem morza - piasek był tak ubity, że jechało się jak po szosie!
No i brzegiem morza dotarliśmy do Karwi, gdzie spędziliśmy kolejną noc.

21.08.2008 r. c z w a r t e k
Rano małe sprzątanie – nasz sprzęt był cały w błocie. Pojechaliśmy na najdalej wysunięty na północ punkt w Polsce (Gwiazda Północy w Jastrzębiej Górze) – widoczek ciekawy i ładny. Na owej skarpie zjadłyśmy z Olgą jabłko mając nogi opuszczone w „przepaść”! Potem zwiedziliśmy kolejną latarnię i pojechaliśmy prosto na Półwysep Helski – czyli już byliśmy właściwie u siebie. Zatrzymaliśmy się w Kuźnicy na obiad, a potem do Jastarni poleniuchować...
Po drodze spotkaliśmy brata bliźniaka przyczepki Olgi – identycznego KID CAR'a :)

22.08.2008 r. p i ą t e k




No i stało się – dojechaliśmy do Gdyni...! Osiągnęliśmy cel naszej wyprawy, o godzinie 18.32 byliśmy w porcie.
Zanim jednak dotarliśmy do domu, musieliśmy zajechać do Helu – na sam koniec Półwyspu. Na Helu odwiedziliśmy fokarium, zjedliśmy obiad, pojechaliśmy na plażę, gdzie Olga plażowała, ja poszłam na aerobik, a Filip dał ostatni wywiad do naszego archiwum. Na sam koniec zajechaliśmy na ostatnią w drodze do domu latarnię. Potem już tylko wejście na tramwaj wodny do Gdyni, w której zostaliśmy cieplutko przywitani przez najbliższych...!

A to nasza podróż w liczbach:
17 - dni spędzonych w podróży
13 - dni zajęło nam przejechanie wybrzeża
546 - kilometrów zmierzonych przez nasz licznik
13 - latarni, do których dotarliśmy
11 - latarni, na które udało nam się wejść
9 - dni deszczowych w trakcie trwania wyprawy
408 - godzin wspólnej przygody :)





Do zobaczenia na trasie...

5 komentarzy:

  1. no kurde miło że hejjj !!!

    pozdrowienia rowerzyści - super wyprawa, oby czasu nam starczało na jak najwięcej takich przyjemności...

    OdpowiedzUsuń
  2. wow... przeczytałam całą relację z tej wyprawy
    FANTASTYCZNA relacja, FANTASTYCZNA podróż!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna wyprawa! Za 2tygodnie wyjeżdam na podobną, czy moglibiście dać wskazówki co do trasy? Jechaliście szlakiem R10? Z jakich map korzystaliście?

    OdpowiedzUsuń
  4. BRAWO! My pokonaliśmy trasę Wolin - Władysławowo w trzy rowery i przyczepka z jamniczką w 2003, a w 2005 w odwrotnym kierunku i tylko do darłowa, załamanie pogody, choroba córki. Pozdrawiamy wszystkich roweroturystów. REAA z Płocka.

    OdpowiedzUsuń
  5. masz ode mnie nominacje do Best Blog Award :) -> http://wtrasie.blogspot.com/2009/11/best-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń