Polskie
Wybrzeże 2008
Pomysł
na wakacje: R O W E R! No tak, tylko gdzie i kiedy, skoro Olga
jeszcze nie jeździ rowerem więcej, niż 0,7 km dziennie... Ale
przecież nie będziemy rezygnować z pomysłu tylko dlatego, że
mamy małe dziecko! Tym bardziej, że cała nasza trójka kocha
podróże, przygodę i rower. A skoro tak, to pojedziemy z przyczepką
i na początek gdzieś blisko. To może nad morze...
Wszystko
zaczęło się 4 sierpnia – wielkie pakowanie i negocjacje, co
wziąć, a czego nie. Taka wyprawa z dzieckiem to zawsze pewna
niewiadoma, ale udało się nam spakować dosyć swobodnie – ze
sporym zapasem mieliśmy do dyspozycji ponad 150 litrów(!) Nasze
obawy budził sztorm, jaki zapowiadali nad Bałtykiem. Do tego Olga
jeszcze nigdy nie podróżowała w przyczepce, a rower Ani mieliśmy
odebrać dopiero po godzinie 19.
Naszą
p r z y g o d ę zaczęliśmy w Świnoujściu, dokąd
dojechaliśmy pociągiem, a stamtąd rowerami do Gdyni.
05.08.2008
r. w t o r e k
Udało
się! Zapakowani i gotowi do drogi wyruszamy na dworzec PKP w Gdyni.
Sam START okazał się trudniejszy, niż przypuszczaliśmy – ulewa,
wiatr i nawał samochodów wokół! Cali mokrzy dotarliśmy na pociąg
do Szczecina, w którym – jak się okazało - mnóstwo ludzi, a
przedział rowerowy zapchany, jak nigdy! Pociąg z półgodzinnym
opóźnieniem (nasz cudowne PKP), więc nie ma wiele czasu na
załadowanie wszystkiego do środka! Gdyby nie Adaś (spotkany
rowerzysta) nie mielibyśmy szans - dwa rowery + przyczepka +
okropnie ciężkie sakwy (sztuk 7) + Olga, cała akcja przeprowadzona
w deszczu... Ale udało się! Około godziny 22 byliśmy w
Szczecinie!
06.08.2008
r. ś r o d a
Pierwszy
dzień poza domem, a my już mamy małe problemy techniczne –
oderwał się zaczep dociskający jedną z większych (nowiutkich)
sakw! Zmuszeni byliśmy odwiedzić sklep rowerowy, przez co
spóźniliśmy się na pociąg do Świnoujścia. Na kolejny
musieliśmy dość długo czekać i na miejscu byliśmy dopiero około
21. Skorzystaliśmy jednak z wolnego czasu i przejechaliśmy się po
Szczecinie. Olga miała akurat swoją porę drzemki, więc spała w
swoim „królestwie na kółkach”, robiąc tym samym niesamowitą
furorę wśród tłumu gapiów! Nie było nikogo, kto nie
uśmiechnąłby się na jej widok. A byli i tacy, którzy
zatrzymywali się i zaglądali do środka, nie wierząc, że wewnątrz
nietypowego pojazdu faktycznie śpi dziecko.
07.08.2008
r. c z w a r t e k
Cóż...
pojawiły się kolejne problemy natury technicznej! Tym razem okazało
się, że od początku jazdy w rowerze Ani niemożliwa jest zmiana
przerzutek w pełnym zakresie. Problem jest poważny, rzadki i nie do
naprawienia w warunkach wyprawowych – bowiem manetka do zmiany
biegów nadaje się do wymiany! Na szczęście udało się
wyregulować „ocierający” łańcuch, dzięki czemu mogliśmy
kontynuować naszą podróż – z ograniczoną ilością biegów...
Wystartowaliśmy
bardzo późno, zdążyliśmy więc zajechać niezbyt daleko – ale
odwiedziliśmy naszych zachodnich sąsiadów. Różnicę widać od
razu po przekroczeniu granicy! Nie ma porównania, jeśli chodzi o
ścieżki rowerowe - tam jedzie się, jak na autostradzie dla
rowerów.
08.08.2008
r. p i ą t e k
No
i złapaliśmy pierwszą „gumę”! Po uporaniu się z problemem
postanawiamy, że zjedziemy troszkę z naszej trasy i zajedziemy do
Karsibora. Filip, jako były członek OTOP-u nie wyobrażał sobie
nie być w ostoi ptaków. No więc pojechaliśmy tam! Postanowiliśmy
też przejechać Kanał Piastowski (który zresztą polecał nam
Adam, znajomy z pociągu). Pomimo tego, iż po drodze mieliśmy
bardzo ciężkie warunki – jak tylko przejechaliśmy Most
Piastowski pogoda całkowicie się załamała,a nad nami rozpętała
się dosyć poważna burza z wyładowaniami - nie daliśmy za
wygraną! I warto było - widoki niesamowite! Naprawdę miejsce godne
polecenia! … i ten spokój...
Potem
odbiliśmy na Karsiborską Kępę, a właściwie w jej stronę.
Filipowi marzy się, żeby zobaczyć ostoję ptaków OTOPu (ja
proponuję mu oglądać ją o 5 rano, ale jakoś tego nie widzę!)
Znaleźliśmy
tam również świetny kemping o nazwie „Wyspa Skarbów”. Olga
zwariowała na jego punkcie: mogła karmić strusie, głaskać kozy,
gonić króliki, skakać na sianie. Miejsce sielanka! Zwłaszcza
kiedy podróżuje się z dzieckiem.
09.08.2008
r. s o b o t a
Dziś
- w końcu - udało nam się opuścić Świnoujście, bo jakoś nie
mogliśmy się stamtąd wydostać... Zanim jednak dotarliśmy do
Międzyzdrojów, gdzie śpimy, zajechaliśmy do „tej” Ostoi
Ptaków - Filip zawsze chciał być w Karsiborskiej Kępie, więc mój
kochany „Otopowiec”(„ptasznik”) zaspokoił swoją potrzebę.
Stamtąd prosto do latarni morskiej w Świnoujściu (podobno
najwyższej w Europie). Widok niesamowity. Olga też weszła (z
niewielką pomocą) na sam szczyt i krzyczała z zachwytu.
Zajechaliśmy również na małą latarnię (przy wejściu do Świny)
oraz na plażę, gdzie nasza mała podróżniczka obowiązkowo
musiała zaliczyć moczenie nóg. A dzisiejszą kolację zjedliśmy w
Międzyzdrojach. Podczas podróży Olga „zaliczyła” popołudniową
drzemkę i sama zadbała o to, aby nie było jej zimno, przykrywając
się kocem. Ona po prostu uwielbia swoją przyczepkę (dosłownie!),
a dziś oznajmiła nam z wielką powagą: „ja też kocham morze”!
10.08.2008
r. n i e d z i e l a
Problemy
techniczne - ciąg dalszy... Tym razem hamulec w rowerze Filipa!
Niestety nie było możliwości naprawy – jedyny sklep rowerowy w
tamtejszej okolicy nie był wystarczająco zaopatrzony! W związku z
tym ja jadę bez przednich przerzutek, a Filip bez tylnego hamulca.
Dzisiaj
przejeżdżamy przez Woliński Park Narodowy. Zajechaliśmy do
Rezerwatu Żubrów – Oldze podobały się duże zwierzaki.
Niestety, jak tylko wyruszyliśmy zaczęło padać, a nawet porządnie
lać. Byliśmy cali mokrzy. Przemoczeni i zmarznięci dojechaliśmy
do Wisełki i tam też zostaliśmy na noc, z nadzieją na lepszą
pogodę.
11.08.2008
r. p o n i e d z i a ł e k
Rano
obudziło nas słoneczko, dzięki czemu humory nam dopisywały. Po
wczorajszym Ania miała trochę dość. Rano (około 12!)
zajechaliśmy na latarnię Kikut (której niestety nie można
zwiedzać), a potem dalej przyjemną trasą leśną w stronę
Niechorza, gdzie spędzamy kolejny wieczór naszej wyprawy. Po drodze
minęliśmy kilka morskich miejscowości, które niczym się od
siebie nie różnią! - wszędzie to samo: mnóstwo tandetnych
pamiątek i drogich knajp (padł rekord w cenie pączka – 2,40 za
sztukę!) i tłumy ludzi! Zatrzymaliśmy się w kilku miejscach:
Dziwnów, Pobierowo, czy Trzęsacz. Na kąpiel niestety za zimno, ale
Olga obowiązkowo zaliczyła moczenie nóg i budowanie zamków z
piasku. Pod wieczór dotarliśmy do Niechorza. To, według nas,
najładniejsza z dotychczasowych miejscowości. Weszliśmy na
latarnię, a potem rozbiliśmy się w jej pobliżu, także w nocy
świeciła nam po oczach. Plaża w Niechorzu też bardzo ładna,
dlatego postanowiliśmy poczekać na zachód słońca, jedząc
przepyszną pizzę.
12.08.2008
r. w t o r e k
Dziś
śpimy w Kołobrzegu. Rano znowu padało. Nie mamy szczęścia do
pogody. Przeczekaliśmy deszcz i około południa wyruszyliśmy.
Pojechaliśmy do Pogorzelicy - jako dziecko byłam tam na koloniach,
więc powspominałam trochę. Stamtąd musieliśmy jechać okrężną
drogą, ze względu na poligon (przez Trzebiatów, Mrzeżyno). Pogoda
nam w ogóle nie dopisywała, dlatego nigdzie nie mogliśmy zagościć
na dłużej. Olga robiła co mogła, żeby się nie zanudzić -
„czytała”, malowała, spała. W Trzebuszu tak lunęło, że
przemokliśmy, jak nigdy wcześniej. Olga była bezpieczna i miała
niezły ubaw, obserwując nas przez okienko w przyczepce - zwłaszcza
wtedy, gdy w pewnym momencie przejeżdżający samochód ochlapał
moją twarz wodą z kałuży. Ja też się śmiałam, chociaż w
pewnym momencie miałam dość. Być może dlatego, że mieliśmy
dzisiaj kiepską trasę, jechaliśmy w dużym stopniu szosą, a tam
wiadomo - mnóstwo samochodów (większość kierowców i pasażerów
przyglądała nam się z uśmiechem na twarzy, bądź też dziwną
ciekawością i niedowierzaniem, że w środku przyczepki siedzi
dziecko).
13.08.2008
r. ś r o d a
Dzisiaj
śpimy „na granicy” Mielna i Unieścia. Miejsce jest super, bo
namiot rozstawiony mamy dosłownie dwa metry od jeziora Jamno. Jest
pełnia księżyca, a do tego co chwilę podpływają do brzegu
kaczki i łabędzie. Olga słodko śpi, Ania krząta się w
namiocie... a ja zrobiłem kilka nowych ujęć znad wody... Zanim
dotarliśmy do Mielna zwiedziliśmy Kołobrzeg: latarnię morską,
plażę, molo sobie darowaliśmy – męczące tłumy ludzi. Potem
jechaliśmy do Ustronia Morskiego bardzo fajną trasą. Prawie cały
czas przy brzegu, woda niemal nie znikała nam z oczu. Ścieżka
rowerowa nr 1! W Ustroniu trafiliśmy na fajną stołówkę z
domowymi obiadami (pycha!) i dzięki temu udało nam się schronić
przed kolejną ulewą, która nagle zmoczyła wielu turystów. Po
pysznym obiadku, z pełnymi brzuchami, pojechaliśmy na kolejną
latarnię morską, w Gąskach. A potem już do Mielna. Tu trafiliśmy
na prześliczny zachód słońca na plaży.
14.08.2008
r. c z w a r t e k
Rano
obudził nas niesamowity wiatr, aż dziwne żeby od jeziora tak
wiało. Zjedliśmy śniadanie w towarzystwie łabędzi, spakowaliśmy
się i w drogę. Czekał nas niestety kolejny objazd z Łaz do Dąbek,
bo oprócz szlaku nad samym brzegiem morza, nie ma tam żadnego
skrótu, nadrobiliśmy więc trochę kilometrów! Same Dąbki... cóż,
plaża fajna, ale poza nią te same „rozrywki”, co wszędzie, a
że Olga akurat spała, pojechaliśmy dalej do Darłówka. Tam
całkiem ładnie – zaraz po Niechorzu najładniejsze miejsce. W
Darłówku zjedliśmy rybkę i lody, a potem załapaliśmy się na
romantyczne tańce nad wodą – akurat na plaży odbywał się jakiś
kurs tańca. Olga z Filipem korzystali. Plaża ładna i ciekawa.
Woda, piasek, trochę kamieni, a
w tle wiatraki. Poleniuchowaliśmy tam trochę, a potem weszliśmy na
kolejną na naszej trasie latarnię. Robiło się późno, więc my
na rowery, Olga do przyczepki i kierunek Jarosławiec. Nie dotarliśmy
tam... Jechaliśmy prześliczną trasą – cały czas widzieliśmy
wodę i wspomniane wiatraki. Droga godna polecenia. A my mieliśmy
jeszcze to szczęście, że na te poznaliśmy na niej bardzo miłych
ludzi. Już przy wyjeździe z Darłówka zaczepił nas Piotrek (jak
się później okazało, miłośnik
jazdy na rowerze z
niesamowitym dorobkiem). Bardzo pozytywny człowiek. Pomógł nam
przenieść rowery przez piach, który miejscami był bardzo
uciążliwy i zaproponował kolację w Wiciu, gdzie wraz z rodziną
spędzał wakacje. Chętnie skorzystaliśmy! Na kolację była
smażona ryba. Jak się później okazało, Wicie to miejscowość
wyznaczająca dokładnie połowę długości Polskiego Wybrzeża.
15.08.2008
r. p i ą t e k
Dziś
pojawiły się poważne problemy związane z aurą. Pogoda okropna.
Cały czas podało, zimno i mokro! Pojechaliśmy do Jarosławca, tu
właściwie nic ciekawego poza latarnią. A potem czekał nas kolejny
objazd ze względu na poligony. Na obiad zatrzymaliśmy się w bardzo
ładnym miejscu, pod takim fajnym zadaszeniem w Łącku, ale
niestety, z powodu ciągłego deszczu i ten daszek zaczął
przemakać. Dlatego jechaliśmy prosto do Ustki bez dłuższych
przystanków. Beznadziejny odcinek. Droga nudna. Mokro i zimno. Nawet
nasza dzielna podróżniczka miała dość. To był jej pierwszy
kryzys – chciała do domu! Ale trudno jej się dziwić...! Tym
bardziej, że namiot rozbijaliśmy w deszczu, brrrr!
16.08.2008
r. s o b o t a
No
i niestety, ze względu na pogodę zmuszeni byliśmy zostać w Ustce.
Zwiedziliśmy miasto, weszliśmy na latarnię i tyle, niestety!
17.08.2008
r. n i e d z i e l a
To
była najgorsza noc podczas całej wyprawy. Wiało i padało tak
intensywnie, że czekaliśmy tylko, aż coś przemoknie lub jakieś
drzewo się na nas zwali. Na szczęście namiot zdał egzamin na
piątkę z plusem. Rano aż strach było pomyśleć, że mamy w taką
pogodę jechać, ale kolejny dzień w Ustce nie wchodził w grę.
Dlatego zapakowaliśmy się i w drogę. Jechaliśmy szosą, ze
względu na błoto i korzenie. Zajechaliśmy do Czołpina na latarnię
morską. Niesamowite miejsce i niesamowity klimat... Trochę mroczny,
jednocześnie bardzo interesujący. Według nas to najładniejsza
latarnia na wybrzeżu. A z latarni widać ruchome wydmy. Potem
pojechaliśmy do miejscowości o nazwie Kluki, gdzie znajduje się
skansen, do którego wybierzemy się jutro. Śpimy na kwaterze u
bardzo miłych ludzi. Mamy zamiar ogrzać się i wysuszyć trochę
rzeczy.
18.08.2008
r. p o n i e d z i a ł e k
Dojechaliśmy
do Łeby, chociaż nie było tak łatwo,jak myśleliśmy. A wszystko
z powodu wcześniejszych i obecnych opadów. Ale po kolei...
Noc
w Klukach bardzo przyjemna. Uroczy pokoik, mili gospodarze.
Właściciel do tego stopnia „zaprzyjaźnił się” z Olgą, że
ona nie chciała z nami jechać! Ale jak się jej dziwić, skoro
wieczorem przyniósł kakao, rano pokazał rybki w stawie, a na
pożegnanie dał jabłko z sadu...!
Rano
poszliśmy zobaczyć skansen, a potem w drogę. Cóż po raz kolejny
musieliśmy nadrobić niezły kawałek. Patrząc na mapie odcinek
Kluki – Łeba to „rzut beretem”, ale musieliśmy pokonać ponad
50 kilometrów. Początkowo wjechaliśmy na R-10 (międzynarodowy
szlak rowerowy!) i po prostu przeżyliśmy szok! Nie ma to jak
POLSKIE ŚCIEŻKI ROWEROWE – kałuże z błotem po kolana na całej
szerokości, a po obu stronach bagno! Nie wiedzieliśmy, czy damy
radę z przyczepką – odradzano nam. Dlatego pojechaliśmy bardzo
okrężną drogą: do Smołdzina przez Żelazo, Równienko i Zgierz
do Izbicy. Trasa ciekawa i ładna, także nie żałujemy tych
nadrobionych kilometrów. A potem, jak już wskoczyliśmy na ścieżkę
przez Gać, Żarnowską do Łeby, czyli na trasę Słowińskim
Parkiem Narodowym, było jeszcze lepiej i ładniej.
19.08.2008
r. w t o r e k
Wstaliśmy
i uśmiechnęliśmy się - na niebie słoneczko Po śniadanku
pojechaliśmy na wydmy. Pogoda wspaniała – słońce, słońce,
słońce. Wydmy robiły wrażenie, a Olga zwariowała – tyle piasku
to ona w życiu nie widziała. Muszę przyznać, że to chyba
najatrakcyjniejsze miejsce na wybrzeżu. Tylko ludzi za dużo! Potem
kąpiel w morzu i powrót, kierunek Gdynia.
Jechaliśmy
przez Nowęcin, Sarbsk i Sasino do Stilo – na koleją latarnię
morską i tam też się rozbiliśmy.
20.08.2008
r. ś r o d a
Z
rana znowu padało, więc siedzieliśmy sobie w namiocie, czekając
na słońce. Po śniadaniu pojawiło się nieśmiało, więc my
szybko na Osetnik (kolejna latarnia) – fajna, wysoka! A stamtąd
jechaliśmy szlakiem i było przepięknie. To jedna z najładniejszych
tras. Chociaż początek nie zapowiadał się dobrze – dosłownie
piaskownica na ścieżce i do tego ze schodami z korzeni - dosłownie!
Jechaliśmy bajkowym lasem – naprawdę! Dookoła wrzosowe łaki i
mnóstwo grzybiarzy. W Białogórze zjedliśmy obiad i znowu
schowaliśmy się przed nagłą ulewą. My nie zmokliśmy, ale kałuż
nie brakowało. Stamtąd – mimo, że po deszczu - postanowiliśmy
jechać dalej szlakiem – i dobrze - bardzo ładna trasa. Do Dębek
jechaliśmy w większej grupie ludzi, a z Dębek przez las do Karwi.
W
pewnym momencie zjechaliśmy na ścieżkę prowadzącą w stronę
morza i tam... to był najcudowniejszy widok w całej naszej podróży!
Stanęliśmy na skarpie, z tyłu las a przed nami morze... z prawej
strony podwójna tęcza, a z lewej strony prześliczny, cudowny
zachód słońca! Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć! Olga
oszalała ze szczęścia i radości. Biegała i krzyczała: jakie
piękne miejsce! To było niesamowite przeżycie. A kiedy słońce
już zaszło, a my pozachwycaliśmy się, zrobiliśmy jeszcze kilka
kilometrów brzegiem morza - piasek był tak ubity, że jechało się
jak po szosie!
No
i brzegiem morza dotarliśmy do Karwi, gdzie spędziliśmy kolejną
noc.
21.08.2008
r. c z w a r t e k
Rano
małe sprzątanie – nasz sprzęt był cały w błocie. Pojechaliśmy
na najdalej wysunięty na północ punkt w Polsce (Gwiazda Północy
w Jastrzębiej Górze) – widoczek ciekawy i ładny. Na owej skarpie
zjadłyśmy z Olgą jabłko mając nogi opuszczone w „przepaść”!
Potem zwiedziliśmy kolejną latarnię i pojechaliśmy prosto na
Półwysep Helski – czyli już byliśmy właściwie u siebie.
Zatrzymaliśmy się w Kuźnicy na obiad, a potem do Jastarni
poleniuchować...
Po
drodze spotkaliśmy brata bliźniaka przyczepki Olgi – identycznego
KID CAR'a :)
22.08.2008
r. p i ą t e k
No
i stało się – dojechaliśmy do Gdyni...! Osiągnęliśmy cel
naszej wyprawy, o godzinie 18.32 byliśmy w porcie.
Zanim
jednak dotarliśmy do domu, musieliśmy zajechać do Helu – na sam
koniec Półwyspu. Na Helu odwiedziliśmy fokarium, zjedliśmy obiad,
pojechaliśmy na plażę, gdzie Olga plażowała, ja poszłam na
aerobik, a Filip dał ostatni wywiad do naszego archiwum. Na sam
koniec zajechaliśmy na ostatnią w drodze do domu latarnię. Potem
już tylko wejście na tramwaj wodny do Gdyni, w której zostaliśmy
cieplutko przywitani przez najbliższych...!
A to nasza
podróż w liczbach:
17 - dni spędzonych w podróży
13 - dni zajęło nam przejechanie wybrzeża
546 - kilometrów zmierzonych przez nasz licznik
13 - latarni, do których dotarliśmy
11 - latarni, na które udało nam się wejść
9 - dni deszczowych w trakcie trwania wyprawy
408 - godzin wspólnej przygody :)
17 - dni spędzonych w podróży
13 - dni zajęło nam przejechanie wybrzeża
546 - kilometrów zmierzonych przez nasz licznik
13 - latarni, do których dotarliśmy
11 - latarni, na które udało nam się wejść
9 - dni deszczowych w trakcie trwania wyprawy
408 - godzin wspólnej przygody :)
Do zobaczenia na trasie...
no kurde miło że hejjj !!!
OdpowiedzUsuńpozdrowienia rowerzyści - super wyprawa, oby czasu nam starczało na jak najwięcej takich przyjemności...
wow... przeczytałam całą relację z tej wyprawy
OdpowiedzUsuńFANTASTYCZNA relacja, FANTASTYCZNA podróż!!!
Świetna wyprawa! Za 2tygodnie wyjeżdam na podobną, czy moglibiście dać wskazówki co do trasy? Jechaliście szlakiem R10? Z jakich map korzystaliście?
OdpowiedzUsuńBRAWO! My pokonaliśmy trasę Wolin - Władysławowo w trzy rowery i przyczepka z jamniczką w 2003, a w 2005 w odwrotnym kierunku i tylko do darłowa, załamanie pogody, choroba córki. Pozdrawiamy wszystkich roweroturystów. REAA z Płocka.
OdpowiedzUsuńmasz ode mnie nominacje do Best Blog Award :) -> http://wtrasie.blogspot.com/2009/11/best-blog-award.html
OdpowiedzUsuń