niedziela, 11 stycznia 2015

Szwajcaria 2014


 Rowerowe plany na wakacje 2014 mieliśmy w głowach już od dawna. W zeszłym roku było płasko, nadszedł zatem czas na zmiany... po głowie chodziła nam SZWAJCARIA: piękna, bezpieczna i przede wszystkim górzysta. Ułożyliśmy wstępną trasę, ale ze względu na powiększony skład ekipy i ograniczone możliwości jednej trzeciej uczestników, musieliśmy nieco zmienić plany... krótsze dystanse, wolniejsze tempo, a co za tym idzie inna trasa. Ale nieistotne ile i w jakim czasie przejedziemy - najważniejsze, że razem i  na rowerach :) 
Wybraliśmy zatem krótki i w miarę łatwy szlak, aby tandem: Ania + Iga dał radę ;)

 

Tego lata pojechaliśmy na trzy rowery, ale we cztery osoby - Iga z Anią na jednym jednośladzie ;)
Bo tak się złożyło, że jazda na rowerze jest dla Ani przyjemnością również podczas ciąży. Zalety jazdy w tym stanie mówią same za siebie: lepsze krążenie i redukcja stresu, a więc lepszy humor i nastrój. Jak wiadomo: szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko! :)


01.07.2014  wtorek - 02.07.2014 środa      Rapperswill Jona

Tym razem spod domu wyruszyliśmy autem, aby tym sposobem dotrzeć do okolic Zurichu. Zapakowani po brzegi. Podróż długa, ale nic dziwnego, skoro trasa miała około 1500 km. Rozbiliśmy to na dwa dni, a i tak byliśmy zmęczeni drogą.
Gdy tylko przekroczyliśmy granicę szwajcarską, zaczęło padać. Wówczas jeszcze nie wiedzieliśmy co nam to wróży....

 

Rozbiliśmy się w Rapperswill Jona (za Zurichem) na kempingu (ceny dość wysokie, bowiem oprócz normalnej ceny - podanej na stronach internetowych czy też w cennikach, całkiem przyzwoitej zresztą jak na Szwajcarię, obcokrajowcy płacą blisko drugie tyle w ramach podatku).
Po południu przestało padać i ukazały się piękne widoki - jeziora i góry.


03.07.2014 czwartek Feusisberg (14 km)

Obudziło nas słońce. Piękna pogoda. Zanim wyjechaliśmy obowiązkowo zaliczyliśmy  kąpiel w pierwszym na naszym szlaku, szwajcarskim jeziorze -  Zurichsee.


Auto zostawiliśmy na parkingu przy kempingu. Poza kartą postojową zakupioną na najbliższym posterunku policji (stosunkowo niedrogo) żadnych formalności... A w planach odbiór auta za jakieś 12 dni.


Początkowo droga bardzo przyjemna. Piękne widoki, ścieżki rowerowe albo pas wytyczony dla jednośladów i zwalniające przy rowerzystach auta.


W Rapperswil przejechaliśmy most i zaczęło się.... "niekończący się" podjazd. Przez 11 km cały czas pod górę i to dość stromo.
Co chwila mijali nas kolarze - tak swobodnie wjeżdżali, że nie mogliśmy się nadziwić - upał, a oni z uśmiechem na twarzy, jakby po płaskim jeździli.

 

Ania... ledwo żywa.... nie miała siły wprowadzać roweru :( Filip musiał podjeżdżać swoim, a potem schodzić, by znów podjechać, tym razem rowerem Ani.... Ona tymczasem odpoczywała i spacerowym tempem wchodziła pod górę.
Było BARDZO ciężko. Ale spotykaliśmy sympatycznych ludzi.

 

Najpierw pewien pan dał nam mapę, potem jakaś rodzinka zaproponowała, że weźmie Anię (z Igą;) do auta z rowerem i podwiezie - nie chcieliśmy się rozstawać, więc przekazali nam wodę do picia, banany i ciasteczka.

 

Próbowali nawet załatwić nam nocleg u znajomych w pobliskiej miejscowości, ale coś tam nie wyszło.


Nieważne, bo dosłownie pół godziny później rozbijaliśmy się w ogródku u przesympatycznego małżeństwa, a z namiotu mieliśmy widok na jakieś 750 m niżej położone Zurichsee, no i oczywiście stolicę Szwajcarii.





 A do snu przygrywają nam dzwonki krów i owiec pasących się tuż obok za płotem.


04.07.2014 piątek Euthal (29 km)

Rano spokojnie zebraliśmy się, pożegnaliśmy z naszymi gospodarzami i ruszyliśmy.... pod górę.

 

W Schindellegi zrobiliśmy zakupy, a potem kierowaliśmy się szlakiem do Einsiedeln. Tam kolejny, dłuższy postój z obiadem na bardzo ładnie położonym placu zabaw.

 

Olga poszalała, Ania odpoczęła. Dość często robimy przerwy i odpoczynki, bo nasz "duet na jednośladzie" czuje taką potrzebę. A Olga nieco się nudzi, bo tempo jazdy dla niej zbyt wolne, więc szukamy atrakcyjnych dla niej miejsc.


Z Einsiedeln pojechaliśmy nad jeziorko Sihlsee - gdzie było w końcu płasko :) I tam też ukazał nam się piękny dwutysięcznik!

 

Zrobiliśmy rundkę dookoła i rozbiliśmy namiot w miejscu z pięknym widokiem.


Kiedy kładliśmy się spać zaczęło padać i błyskać - czyżby burza?



05.07.2014 sobota Unterageri (30 km)


Rano obudził nas deszcz - w nocy też padało. Wyruszyliśmy po 13.

 

Początkowo mieliśmy z górki, do Einsiedeln. Zaraz później znowu podjazd. Czekały nas niezłe serpentyny na przełęcz Ratel (ponad 1000 m n.p.m.).

 

W przypadku Ani miejscami nie było niestety mowy o jeździe. Filip tradycyjnie już - najpierw wjeżdżał kawałek swoim rowerem, a potem wracał po jej. Olga w międzyczasie dzielnie wjeżdżała swoim tempem i rewelacyjnie poradziła sobie z całym podjazdem.

Na szczęście czekał nas zjazd, jak do tej pory najdłuższy w wykonaniu Olgi o własnych siłach. Zjechaliśmy do Oberagen - bardzo ładne, klimatyczne miasteczko.


 Początkowo w planie mieliśmy okrążyć je, zaczynając od lewej strony, ale czekała nas obowiązkowa wizyta w sklepie w Unterageri po chleb. Jutro niedziela, a więc wszystko pozamykane. Dzisiaj zresztą już tylko stacja benzynowa zapewniła nam prowiant.

 

Po udanych zakupach postanowiliśmy okrążyć kolejne jeziorko (Agerisee).


Rozbiliśmy się na polu jednego z farmerów, z widokiem na jezioro. Bardzo przyjemne miejsce do spania, a i toaleta w lodowatej wodzie górskiej za stodołą miała niesamowity urok.


06.07.2014 niedziela Cham (36 km)

Dzisiaj mogliśmy pozwolić sobie na nieco dłuższy (!!!) dystans, bowiem cały czas było płasko, a czasami nawet z górki. Na początek okrążyliśmy jezioro Agerisee.


Bardzo ładna trasa. Oczywiście nie obyło się bez kąpieli. Ludzie przesympatyczni, często nas zagadują.


Potem kierowaliśmy się w kierunku Zug.

 

Fantastyczna ścieżka, super widoki.


Byliśmy jednak zmuszeni rozbić namiot na "polu minowym", gdzie w ciągu dnia pasą się szwajcarskie krowy - było już późno, a na niebie "przedstawienie" pt. BURZA i nic innego w pobliżu.


Także jutro o 10 musimy zmykać, bo przyprowadzą tu krowy i nie wiemy jak na nasz widok zareagują.... Tymczasem zaczęło padać.


07.07.2014 poniedziałek Luzerna  (25 km)

Całą noc lało, nad ranem też.


Przed 8 przestało i ten moment wykorzystaliśmy na złożenie namiotu. Udało nam się opuścić pole o 10:15 i krowy nie były zadowolone z opóźnienia. Muczały w oborze punktualnie od 10, jakby chciały nam powiedzieć, co o tym myślą...


Jechaliśmy bardzo ładną trasą.


Czasami z góry, czasami pod.

 

Niestety na niebie coraz więcej chmur...

 

Rozbiliśmy się w Luzernie na kempingu i po kolacji wybraliśmy się na nocny spacer. Pięknie tu.


08.07.2014 wtorek Luzerna  - wakacje

Chcąc, nie chcąc wakacje... Zależało nam na tym, żeby zobaczyć Luzernę.


Mówiono nam , że warto, bo to piękne miasto.


 

 

Gorzej z pogodą - całą noc lało, teraz też ciągle pada. Kiepsko. Wszystko mokre. Dlatego postanowiliśmy zostać na drugą noc.

 

Bardzo ładnie i klimatycznie tu... Mnóstwo mostów, dookoła góry, aczkolwiek przy dzisiejszej aurze słabo widoczne.
Deszcz padał cały dzień. Dobrze, że można było obejrzeć półfinał Mistrzostw Świata w piłce nożnej.......tak na poprawę humoru ;)


09.07.2014 środa Arth  (15 km)


Deszcz nie przestaje padać. W nocy lało. Rano też. Namiot mokry - niestety w tym stanie należało go złożyć. Wszystko wilgotne. Zanim jednak wyjechaliśmy, postanowiliśmy zobaczyć największą atrakcję Luzerny: Szwajcarskie Muzeum Transportu i Komunikacji.




Ogólnie nie lubimy zwiedzać muzeów, ale to trzeba koniecznie odwiedzić, jeśli jest się w okolicy.

 



Naprawdę byliśmy po dużym wrażeniem.


 Można tam spędzić cały dzień i w ogóle się nie nudzić (my przeznaczyliśmy jedynie połowę tego czasu i uważamy, że jest to konieczne minimum).

 


 

Wyjechaliśmy około 17:30, niestety w deszczu. Cały czas padało. więc rozbijaliśmy się w deszczu, a że nie było już czasu i siły na szukanie bardziej odpowiedniego miejsca na nocleg, zmuszeni byliśmy postawić namiot na niezbyt płaskim terenie. Przez to spaliśmy w wilgotnym (a więc i średnio pachnącym) namiocie, a do tego zjeżdżaliśmy z karimat z powodu pochyłości terenu...


10.07.2014 czwartek Rapperswil Jona (37 km)

Nie chcemy być monotematyczni, ale w nocy padało, na niebie zero przejaśnień. Prognozy na najbliższe dni: deszcz! Już nudno z tą aurą.

 

Wszystko takie wilgotne, nie ma gdzie suszyć, a więc i śmierdzące. Filip namiot rozkładał i składał w deszczu. Kolejny dzień pedałowania w deszczu. Mało przyjemne.

 

Odechciało nam się, głównie ze względu na świadomość, że jedzie z nami Olga. Dzielnie to znosiła i naprawdę rewelacyjnie sobie radziła, a przy tym w ogóle nie narzekała!


Mimo to było nam jej szkoda, a Ania, ze względu na swój wyjątkowy stan, również była już zmęczona warunkami jazdy.


Złożyliśmy - w deszczu - mokry namiot i postanowiliśmy jak najszybciej dojechać do auta... no i uciekać z tej deszczowej krainy. Cały dzień w deszczu. Nieprzyjemnie.

 

Najpierw do Arth na śniadanie, a potem do Zug na gorące kakao.

 

Droga ładna i płaska. Z Zug przez Baar i Sihibrlgg do Danganau. Było późno, zimno, mokro i naprawdę nieprzyjemnie. Zwłaszcza Ania nie miała już ochoty gdziekolwiek dalej jechać, tym bardziej, że przed nami zaczynał się konkretny podjazd. Dlatego skorzystaliśmy z możliwości podwiezienia nas do Rapperswil, gdzie znowu w deszczu rozbijaliśmy kompletnie przemoczony już namiot.


11-14.07.2014 WŁOCHY

Rano obudził nas deszcz. W nocy oczywiście też padało. Raz jeszcze sprawdziliśmy prognozy - do końca weekendu DESZCZ. Szybka decyzja - chcemy słońca, a więc jedziemy nad morze. Kierunek Włochy.


Droga piękna - fantastyczne widoki.

 




 No i super uczucie, kiedy z godziny na godzinę na termometrze coraz więcej stopni, a nad nami niebieskie niebo.


Włochy cudowne, gorące, klimatyczne, gwarne, z pysznymi lodami i oczywiście pizzą, z ciepłą wodą w morzu i bezchmurnym niebem.

 

Szwajcaria -  nasz tegoroczny cel - okazała się mało łaskawa w aurze, ale mimo to piękna, bezpieczna, z przesympatycznymi ludźmi i fantastycznymi warunkami dla rowerzystów. Chociaż z różnych powodów poznaliśmy tylko namiastkę tego, co oferuje i tak było warto.... Nikt nie powiedział przecież, że tam nie wrócimy... prawdopodobnie  zresztą w tym samym składzie osobowym, innym jedynie pod względem ilości kółek! :D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz