czwartek, 29 października 2015

Holandia 2015



 Tak, dokładnie Holandia... My miłośnicy gór, podjazdów i zjazdów (im dłuższych tym lepiej), udaliśmy się chyba do najbardziej płaskiego państwa na świecie! Mało tego, bardzo nam się tam podobało i polecamy je każdemu, kto kocha rower!


Dlaczego akurat tam? Powodów było kilka - m.in. kontuzja Filipa i zalecenia lekarza do jazdy bez przewyższeń - no bo gdzie, jak gdzie, ale w Holandii przewyższenia niegroźne - średnia wysokość kraju wynosi 10 m n.p.m.!              (na naszej trasie mieliśmy teren od -11 do 25 m n.p.m!!!) 
 Poza tym Olga i bezpieczeństwo na drodze - a gdzie, jak nie w Holandii, rowerzysta może czuć się bezpiecznie?
 No i oczywiście ciekawość - bo mówi się, że Holandia, to taki raj dla rowerzystów... 


Na jednośladach przejechaliśmy niewiele, około 300 km w mniej więcej tydzień kręcenia. Trochę to rozbiliśmy w czasie, bo chcieliśmy zobaczyć zarówno Południe - czyli mocno zaludnione miasta, jak i Północ - prowincję.


Podróż autem do Holandii nie była taka straszna, wystarczyło tylko przejechać  Polskę (my niecałe 400 km pokonaliśmy dokładnie w takim samym czasie, jak kolejne, ponad 800 km, przez Niemcy i Holandię!). Potem już tylko autostrada (w Holandii bywają miejsca, że 9 pasmowa w jedną stronę! - ale to akurat taki kraj, który ma najgęstszą sieć autostrad na świecie, i będąc tam nie można tego nie zauważyć).
Podróż z dziećmi (kto ma, ten wie) sprawia, że jedzie się nieco dłużej. Dlatego idealnym rozwiązaniem jest pokonać trasę nocą. Nam udało się rewelacyjnie - nasze dziewczyny, zgodnie z planem, spały niemal całą drogę.

 

Mieliśmy niecałe dwa tygodnie, a zobaczyć chcieliśmy jak najwięcej. Ciekawi byliśmy zarówno Południa - jednego z najgęściej zaludnionych i najbardziej uprzemysłowionych obszarów na świecie, jak i Północy - prowincji. Tak się składa, że w Holandii, ma się wrażenie, iż wszędzie jest blisko. Łatwo jest przemieszczać się z północy na południe, czy odwrotnie. I dotyczy to zarówno czterech, jak i dwóch kółek. Dlatego, w miarę możliwości, warto zobaczyć oba te światy. Podobne, a jednak zupełnie inne. My zaczęliśmy od miast - pięknych, nowoczesnych, gwarnych. A skończyliśmy na wsiach i miasteczkach - spokojnych, cichych, gdzie sielankowy nastrój sprawia, że czas stoi w miejscu.


M I A S T A

Jedno obok drugiego. Jedno ładniejsze od drugiego. Naprawdę są piękne i bardzo nowoczesne. Z drapaczami chmur, mostami, tunelami.

 


 

Mnóstwo ludzi dookoła - przeważnie na rowerach. Widać wielokulturowość.


My akurat najwięcej czasu spędziliśmy w Rotterdamie. Od początku miasto zrobiło na nas duże wrażenie.

 



Niesamowity zgiełk. Ulice pełne aut, tramwajów. Kanały pełne promów, statków, autobusów wodnych, motorówek.
Drogi rowerowe (bo ciężko to nazwać ścieżkami) zakorkowane przez jednoślady (niestety nie tylko rowery, ale i skutery).


Bary, puby (niekoniecznie coffee shopy) tętniące życiem o każdej porze dnia. A jednocześnie miejsca pełne spokoju - parki z mnóstwem ludzi, którzy spotykają się na grilla.


Kanały, nad którymi siedzą i rozmawiają znajomi. Jeziorka w parkach, gdzie pluskają się nie tylko dzieci. Pomysłowe place zabaw.  Ogrody ze zwierzętami, coś jakby mini zoo. Naprawdę nie można się nudzić. Każdy znajdzie coś dla siebie.

A na atrakcje z dziećmi, w samym Rotterdamie można wydać majątek! I oczywiście oprócz pieniędzy należy mieć mnóstwo czasu.

 

Na zwiedzanie Rotterdamu poświęciliśmy dwa dni.  Oczywiście to niewiele, bo miasto duże i sporo ma do zaoferowania.


Pokrążyliśmy po centrum (a krążąc można przejechać ponad 30 km). Zdołaliśmy przejechać najbardziej znanymi mostami w mieście (Erasmusbrug, Willemsbrug), zobaczyć De Hef (Koninginnebrug). Wjechać na Euromast.


Przejechać najdłuższym w Holandii (ponad kilometrowym) rowerowym podwodnym tunelem pod Mozą (Maastunnel składa się z czterech rur: dwóch dla ruchu samochodowego i po jednej do komunikacji pieszej i rowerowej).

 

Ponadto chłonęliśmy klimat miasta jeżdżąc po różnych uliczkach, po terenach portowych - zachwycaliśmy się infrastrukturą wodną.


Jak też nie omieszkaliśmy skorzystać z dobrodziejstw parków w centrum miasta.


Oprócz tego, mając piękną pogodę, odpoczywaliśmy razem z mieszkańcami nad jeziorkiem. Ponadto świetnie bawiliśmy się z królikami, owcami i kozami w mini zoo. Właściwie to nie wiem jak Holendrzy nazywają te miejsca, ja ze względu na zwierzęta nazwałam to po prostu "mini zoo". Jest wiele takich "punktów" w mieście. Pewnie w każdym parku (my trafiliśmy na trzy). Wstęp nic nie kosztuje, a dzieci mogą pogłaskać króliki, świnki morskie, kozy, owce, barany, konie, jak się komuś uda to i kury, indyki, gęsi.


Oprócz Rotterdamu zobaczyliśmy też - w dużym skrócie - ścisłe centrum Amsterdamu. Nie starczyło nam niestety czasu, żeby nasycić się jego klimatem. A jest niesamowity. Nic dziwnego, że mówią o stolicy Holandii "Wenecja Północy" - cudowne uliczki poprzecinane kanałami, mostkami. Wszędzie mnóstwo ludzi. Wyraźnie czuje się, że to miasto tętni życiem.


Nocą oczywiście olbrzymi ruch na ulicy czerwonych latarni. Oprócz pojedynczych turystów, wiele zorganizowanych grup - z przewodnikiem. Taka amsterdamska atrakcja turystyczna. Wrażenia? Jak dla nas, to trochę przereklamowane miejsce.


Wychwalając tak holenderskie miasta muszę wspomnieć, że oprócz estetyki, uroku i nowoczesności, jaką widać na każdym niemal kroku, ciężko natrafić na na ulicach na reklamy, a jeśli już, to są one w przemyślany sposób wkomponowane w otoczenie.


Jedynym minusem przemieszczania się po miastach, o jakim należy powiedzieć jest to, że większość informacji, stworzonych do użytku publicznego, widnieje tylko w języku niderlandzkim. Fakt, że chyba z każdym tam dogadasz się po angielsku, jednak oznaczenia ścieżek rowerowych, informacje na znakach itp. opisane są jedynie w ich rodowitym języku - co w niektórych sytuacjach jest sporym utrudnieniem. No, a skoro mowa  o oznaczeniach ścieżek... żeby nie zabłądzić konieczne są mapy lub/i GPS. My kilkukrotnie błądziliśmy. Dróg rowerowych, jak już wspominałam, jest tak dużo, a znaki nie zawsze czytelne, że lepiej zaopatrzyć się w coś, co pomoże trafić do celu.


P R O W I N C J A

Północna Holandia to zupełne inny świat, aniżeli ten, który widzieliśmy na Południu. Spokój i cisza, jednym słowem sielanka.


Tam czas płynie dużo wolniej. Jeśli ktoś chce odpocząć od hałasu i ludzi, pobyć na łonie natury, to trafił idealnie.


Piękne domki, oczywiście wszystkie w podobnym stylu, sprawiają że nie można oderwać od nich oczu. To zapewne surowe przepisy prawa budowlanego i perfekcyjna sztuka ogrodnicza tworzą powszechny obraz niesamowitego ładu i estetyki.


Obok niemal każdego domu wielka przestrzeń - zielona, na której niemal zawsze biegają konie. Każda miejscowość - i mała, i większa - czysta, zadbana. Trawniki równiutko przycięte, ozdobne krzewy, oczka wodne. Tam nawet krowy wyglądają tak czysto, jakby były po prysznicu.


Oczywiście i tutaj nie brakuje kanałów. Dookoła woda, woda i jeszcze raz woda! Różnica, jaka bardzo rzuca się w oczy, w porównaniu z miastami jest taka, że tutaj oprócz aut zaparkowanych na ulicy przed domem, na wodzie - z drugiej strony domu - zaparkowana stoi łódź! Niesamowity widok. A zupełną normalnością jest przemieszczanie się nią z jednego miejsca w drugie.


Ludzie mieszkający na prowincji to głównie rodowici Holendrzy. Zadowoleni z życia, uśmiechający się, pozdrawiający każdego, kogo mijają - i, trochę jak Skandynawowie nie narzucający się, ale jakby mniej zdystansowani.
Tu nie widać tej wielokulturowości, jakiej nie da się nie zauważyć w miastach.


Pomimo, iż Północ Holandii to głównie pola i małe miejscowości, rowerzyści wciąż są bardzo ważnymi członkami ruchu drogowego. Tutaj nikt o nich nie zapomina. Przeważnie spotkać można ścieżki rowerowe, a rowerzysta jest mile widziany. Na lokalnych drogach to często samochody mają jeden pas, podczas gdy z dwóch stron wydzielone są pasy dla jednośladów. Nie trzeba chyba wspominać, że jadące auta zawsze zwalniają, a czasem nawet zatrzymują się, by rowerzysta mógł spokojnie i bezpiecznie pokonywać swoją trasę.


TEXEL

Będąc na Północy Holandii koniecznie trzeba zobaczyć wyspy na Morzu Wattowym, albo przynajmniej (tak, jak my) największą i najbliżej położoną stałego lądu, a więc najłatwiej dostępną - Texel.


Dotrzeć tam można drogą powietrzną lub po prostu promem z Den Helder, najbardziej na północ wysuniętego miasta Holandii.


Przeprawa jest bardzo wygodna i szybka (około 30 minut).



Kolejne wyspy są trudniej dostępne, bowiem bilety na nie trzeba dużo wcześniej zarezerwować (minimum tydzień) i nie należą one do najtańszych.




Texel ma 24 km długości i 9 km szerokości, jest więc idealna na rower. I zdecydowana większość turystów, również my, tak właśnie się po niej przemieszcza.


Podobno ma 140 km  długości ścieżek rowerowych i wypożyczalnie jednośladów w każdej miejscowości.

 

Texel to sielankowe miejsce, w którym można zapomnieć o cywilizacji. Na plażach wylegują się foki (podobno - my ich nie widzieliśmy), a po łąkach i pastwiskach przechadzają się owce oraz kicają króliki.


Ma się wrażenie, że czas płynie tam wolniej (przez co o mały włos, a spóźnilibyśmy się na ostatni prom). Nikt nigdzie się nie spieszy.


Inną rzeczą, poza naturą, która nam się bardzo podobała na wyspie, był widok wystawionych przed domami na sprzedaż warzyw, kwiatów, przetworów owocowych i warzywnych domowej roboty, a nawet książek, zabawek czy dziecięcych ciuchów, za które płaciło się wrzucając pieniądze do skarbonki.


Z ciekawostek - w Cocksdorp (ostatnia wioska na wyspie) zjedliśmy przepyszne śmietankowe, a raczej mleczne lody, najlepsze jakie kiedykolwiek mieliśmy okazję skosztować :)

W O D A

Mało który kraj jest tak silnie związany z wodą, jak Holandia. Woda jest wszechobecna - morze, jeziora, zalewy, kanały, rzeki!



Jak wiadomo, w znacznej części kraj ten składa się z terenów wydartych wodzie (jest osuszany, tworzone są poldery) i niesamowite jest to, jak Holendrzy perfekcyjnie poradzili sobie z tym żywiołem.


Mówi się że Bóg stworzył świat, a Holendrzy Holandię. Dużo w tym prawdy :)
Już pierwszy dzień w Holandii sprawił, że byliśmy pod wielkim wrażeniem infrastruktury  wodnej tego kraju. Kanały, mosty, tunele, tamy, groble - wszystko niesamowicie przemyślane i dopracowane.


Mało tego - poza praktycznym zastosowaniem, to wszystko super się ze sobą komponuje i naprawdę ładnie wygląda.
Będąc w Holandii Północnej koniecznie trzeba zobaczyć ciągnącą się przez 32 km długości tamę Afsluitdijk, rozciągającą się od Den Oever do Zurichu. Robi spore wrażenie, tym bardziej, że przebiega nią nie tylko autostrada, ale również dwupasmowa ścieżka rowerowa. Nam niestety nie udało się pokonać tego odcinka na jednośladach, ale mieliśmy okazję przejechać go autem i oglądać tam przepiękny zachód słońca.

 

Zachwycając się infrastrukturą wodną w miastach, trzeba wspomnieć o "Waterbusach". Przecież nie tylko drogi na lądzie służą do przemieszczania się. Skoro tyle wody dookoła, to można ją wykorzystać i stworzyć wodne drogi. Nie mogliśmy się napatrzeć jak sprawnie i szybko to działa. Raz dwa i jest się po drugiej stronie kanału, albo nawet w sąsiedniej wiosce/mieście (np. kurs Rotterdam - Dordrecht).


Oczywiście spróbowaliśmy i tego środka transportu. Niby nic takiego, a jednak bardzo nam się podobało. A Iga, która wówczas pierwszy raz w życiu płynęła, była zachwycona spienionym śladem, jaki  "wodny autobus" pozostawiał za sobą.
Drogą wodną dostaliśmy się na przykład na Kinerkdijk.


Jest to największe skupisko zabytkowych wiatraków w Holandii i jedna z najbardziej znanych atrakcji turystycznych. Mnóstwo ludzi, ale warto zobaczyć to miejsce, bo rzeczywiście jest ładne.
Podobno w Holandii jest średnio 360 wietrznych dni w roku. My byliśmy dwa tygodnie i nie natrafiliśmy na żaden z sześciu bezwietrznych. Skoro tak wieje, to nic tylko wykorzystać ten fakt. Pewnie dlatego nieodzowną część Holandii stanowią wiatraki


Są wszędzie. Często widoczne z lokalnych dróg, gdzieś na środku pola lub przy samej szosie. Idealnie wkomponowane w krajobraz.

MORZE

Jak wiadomo, Holandia leży nad Morzem Północnym, a ono kojarzy się  raczej z zimnem. My mieliśmy to szczęście, że trafiliśmy na bardzo ciepły czas.


Morska woda totalnie nas zaskoczyła, bo jej temperatura, za każdym razem kiedy się kąpaliśmy,  była bardzo przyjemna. Aż nie chciało się z niej wychodzić.


Plaże piękne - piaszczyste i bardzo szerokie. Pomimo tłumów, miejsca starczyło dla każdego (w nawiązaniu do modnych w Polsce w tym sezonie parawanów - w Holandii nie zauważyliśmy ani jednego, a i tak każdy miał gdzie się zrelaksować).


Plażowaliśmy w kilku miejscach - w Noordwijk (tam znajduje się najdłuższa plaża w Holandii, która ma aż 12 km), na wyspie Texel, w Hoek van Holland -  niedaleko Europoortu, jednego z największych portów świata (siedząc na plaży można było podziwiać olbrzymie statki).


Byliśmy także na bardzo polecanej i chyba najbardziej znanej z niderlandzkich plaży, Scheveningen (dzielnica Hagi).


To taki trochę odpowiednik naszego sopockiego  kurortu - plaża długa i szeroka, z bulwarem pełnym restauracji, kawiarń i sklepików.


W słoneczne dni przepełniona, plażuje tam bowiem pół Hagi oraz tysiące Holendrów spoza miasta, a także całkiem sporo zagranicznych turystów. Może i ładnie tam, ale nas nie zachwyciło. My zdecydowanie wolimy spokojniejsze miejsca.


 R O W E R Y

Jadąc do Holandii grzechem byłoby nie wziąć rowerów! O tym, że to raj dla miłośników jednośladów słyszał chyba każdy, ale nie każdy miał okazję to sprawdzić. Nam było to dane :)
No i możemy śmiało podpisać się pod tym stwierdzeniem. Nigdzie nie spotkaliśmy się z tak rozbudowaną infrastrukturą rowerową. Od początku zrobiło to na nas olbrzymie wrażenie. Drogi rowerowe są prawie wszędzie (podobno w całym kraju ponad 15 tysięcy km ścieżek rowerowych, a niektóre nawet podgrzewane), mało tego - niemal wszystkie wylane asfaltem. Na wielu odcinkach dwupasmowe, niejednokrotnie jednokierunkowe.


Tunele oddzielne dla jednośladów, mosty z wydzielonymi pasami a nawet specjalne rowerowe mosty (najdłuższy Nesciobrug w Amsterdamie), a nawet wiszące rondo pomiędzy miejscowościami Eindhoven i Veldhoven (widzieliśmy tylko na zdjęciach - robi wrażenie, zwłaszcza nocą).


Na rowerach jeżdżą tam chyba wszyscy, podobno do pracy dojeżdżają na nim nawet premier rządu i jego ministrowie :) Podróżując rowerem można czuć się naprawdę bezpiecznie. Z obserwacji wiemy, że nie tylko na ścieżkach rowerowych kierujący dwoma kółkami mają pierwszeństwo.
Fakt, że rowerów w Holandii jest dwukrotnie więcej niż aut sprawia jednak, że są one zauważane również przez złodziei.  Podobno rocznie skradzionych zostaje tam ponad 700 000 jednośladów. Z opowieści mieszkańców wiemy, że łupem stają się one przede wszystkim w miastach, na prowincji jest pod tym względem dużo spokojniej.


Oprócz wyżej wymienionych rzeczy, Holandia będzie nam się również kojarzyła z kawą i frytkami. Często mówi się o frytkach belgijskich, ale w Holandii też niemal wszędzie można je kupić. Udało nam się kilkukrotnie zamówić naprawdę smaczne, ze świeżo obranych ziemniaków i serwowane typowo po holendersku, czyli z majonezem.


Z kolei kawa to narodowy napój Holendrów :) W Rosji mają wódkę, w USA colę,  a w Holandii – kawę! Niemal wszędzie można ją dostać - czekając w szkole na dziecko, stojąc w kolejce w urzędzie, czy nawet robiąc zakupy w supermarkecie.


Nim się obejrzeliśmy musieliśmy pożegnać Holandię. Mieliśmy szczęście, bo chociaż nie trafiliśmy na ani jeden z bezwietrznych dni, to aura bardzo nam sprzyjała. Było bardzo ciepło, a nawet gorąco. Przez dwa tygodnie non stop świeciło słońce, deszcz padał tylko w nocy, więc ani razu nie zmokliśmy :)



Kolejne wakacje znów za nami. Czy udane? Zdecydowanie! To był wspaniały, wspólny czas. A miłośnikom jazdy na jednośladzie, możemy powiedzieć, że to nie pusty slogan, iż Holandia rajem dla rowerzystów jest. Prawda to, jak nic!      I każdy, kto kocha rower, powinien chociaż raz tam pojechać. Głównie po to, żeby poczuć się wyjątkowo, bo Holandia to kraj zakręcony na punkcie rowerów, tam WSZYSTKO robione jest z myślą o miłośnikach jednośladów :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz